piątek, 29 sierpnia 2014

#5

"You see her when you close your eyes
Maybe one day you'll understand why
Everything you touch surely dies"
~Passenger - "Let her go"

   Liz przebudziła się w swoim łóżku. Usiadła i wyjrzała za okno. Na niebie były jedynie pojedyncze fioletowe chmury. Słońca nie było, lecz nad Hogwartem błyszczał jasny Księżyc. Gryfonka stwierdziła, że musi być około drugiej w nocy. Uśmiechnęła się pod nosem. Mimo, że orłem z astronomii nie była, wystarczająco przyłożyła się do przedmiotu. Nigdy nie była typem umysłowca. Lubiła się bawić, a nie uczyć. Jednak wiele osób powtarzało jej, ze gdyby tylko chciała mogłaby być wybitna. Lepsza od Rose. Czy to w ogóle możliwe?
   Położyła się na łóżko, ale tym razem nie przykryła się kołdrą. Wpatrywała się w sufit uśmiechając się głupkowato pod nosem. Rozłożyła ręce na boki i zaczęła rozmyślać. Była taka szczęśliwa! Miała najlepszych przyjaciół pod słońcem. Teraz spędzała czas z nimi tutaj, w Hogwarcie, lecz już niedługo będą święta i pojedzie do nich z rodzicami, jak co roku. Wtedy spotka również Teda Lupina, który jak zawsze zabierze ją na przejazdy swoim motocyklem. Ted i James byli jej najlepszymi przyjaciółmi, ale bardzo się od siebie różnili. James często dowcipkował, lubił towarzystwo kobiet, był duszą towarzystwa. Ted miał dziewczynę, jedną od czasu Hogwartu, którą kochał ponad życie. Victoire faktycznie była śliczną i wesołą dziewczyną, którą Liz bardzo lubiła, a blondynka to odwzajemniała. Często zapraszała Gryfonkę do ich domu na wakacje, aby ta mogła spędzić z nimi czas. Na myśl o kolejnych wspólnych świętach na twarzy Lizzy pojawiał się ogromny uśmiech.
   Nagle w okno zapukała mała, czarna sówka. Do nóżki miała przypięty podarty pergamin. Liz na paluszkach podeszła do okna, oglądając się co jakiś czas na łóżko Lily, aby sprawdzić czy przyjaciółka się nie obudziła.  W tym roku miały dwuosobowe dorminatorium, o które błagały profesor McGonagall od pierwszej klasy. Wreszcie blondynka podeszła do okna i je otworzyła. Sowa natychmiast wleciała do środka, wykonała jedno okrążenie pod sufitem i usiadła na ramieniu Liz czekając, aż ta odwiąże od jej nóżki pergamin. Zrobiła to powoli i delikatnie, aby nie skrzywdzić zwierzątka, które od razu wyleciało. Gryfonka rozwinęła kartkę i przeczytała:

Mam coś dla ciebie, Księżniczko. Czekam w Pokoju Życzeń. Przyjdź jak najszybciej

S.M


   SM. To mogła być tylko jedna osoba.
- Och, Scorp. Ty romantyku, czyżbyś stęsknił się za moimi pocałunkami?  – wyszeptała Liz czule do kartki. Wyjęła różdżkę, wyszeptała zaklęcie i spaliła liścik. Nie mogło być żadnych dowodów.
    Cały czas uważając, aby nie obudzić Lily podeszła do szafy i wyjęła z niej zwykłe mugolskie ubrania, które na siebie założyła. Były to jasnoniebieskie rurki i granatowy cieniutki sweter. Rozpuściła włosy z warkocza, którego zawsze zaplatała na noc i przeczesała je grzebieniem. Spojrzała na siebie w lustrze i uśmiechnęła się wyrażając aprobatę. Na nogi nałożyła czarne martensy, drugą po smartfonie rzecz, którą uważała za arcydzieło mugoli. Zbliżyła się do drzwi prowadzących do Pokoju Wspólnego, gdy usłyszała znajome głosy, które dobiegały właśnie stamtąd.
- Musiał to sobie wymyślić, przecież to niemożliwe – był to głos Rose. Poważny, stanowczy i pewny siebie.
- Znam Al’a lepiej niż ty – odpowiedział jej James. On z kolei był inny niż zazwyczaj, był poważny. – On nie potrafi wymyślać takich rzeczy, nie umie tak dobrze udawać przerażenia. Myślę, że powinniśmy napisać do rodziców – dodał po chwili ciszy.
- Po co? Przecież mają inne, ważniejsze sprawy na głowie. Nie będziemy ich dręczyć i pobudzać do pracy całe ministerstwo tylko dlatego, że jakiś dzieciak miał urojenia!
- To nie były urojenia. On naprawdę ją widział – powiedział James z naciskiem na słowa „nie” i „naprawdę”. Liz nie spodziewała się tego po nim. Gdyby ktoś kazał jej w ciemno obstawiać, kto będzie chciał informować o wszystkim rodziców, postawiłaby na Rose. Tym razem jednak było zupełnie inaczej. To Rose bagatelizowała sprawę. - Poza tym nie jest dzieciakiem. Ma tyle samo lat co ty, panno dojrzała.
- To dlaczego nie rozmawiasz teraz z nim, tylko ze mną? - odgryzła się "panna dojrzała".
- Bo był przerażony! - nie wytrzymał James i powiedział to trochę głośniej niż zamierzał.
- Jeszcze mi powiedz, że ty też ją widziałeś – Lizzy mogła sobie wyobrazić jak w tym momencie rudowłosa teatralnie przewraca oczami.
- Nie, ale też wydaje mi się skądś znajoma – odpowiedział jej pewnie Potter. Wymuszone pokazy kuzynki nigdy nie robiły na nim żadnego wrażenia. – Ja po prostu się o was martwię – dodał ciszej.
- Wiesz co, James. To nie ma sensu – Rose nie zareagowała na wyznanie kuzyna. – Myślę, że Albus chciał popisać się przed Elizabeth – blondynka zacisnęła zęby, gdy usłyszała swoje pełne imię. – Nigdy nie darzyłam jej specjalną sympatią, wydawała się być taka sztuczna i fałszywa. Tak jak dzisiaj, gdy powiedziała o tych Śmierciożercach. Udawała, że intuicja jej tak podpowiedziała, a pewnie ukradkiem podejrzała to w artykule .
   Liz za drzwiami zacisnęła pięści. Jak ona śmiała tak mówić? W głębi ducha błagała Jamesa, żeby się odezwał, żeby ją obronił przed tą rudowłosą zazdrośnicą. Jednak zamiast znanego ciepłego głosu usłyszała chłodny ton Rose:
- Ciebie już owinęła sobie wokół palca. Ted też dał się nabrać. Teraz przyszła pora na Albusa.
Blondynka widziała oczyma wyobraźni jak Rose zarzuca swoimi pięknymi rudymi włosami i z wyższością patrzy na przybitego Jamesa. Liz nie była głupia, wiedziała, że Rose jej nie lubi. Domyślała się też, iż często powtarza Potterowi, że ona go wykorzystuje. Nie czuła się z tym najlepiej, ale póki James nie zwracał na to uwagi, ją też za bardzo to nie ruszało. Jednak teraz zaniepokoiła ją długa cisza, która nastała po wypowiedzi Rose.
- Faktycznie, teraz jest jakaś inna, ale nie jest fałszywa – powiedział w końcu James. Mówił to jednak w taki sposób, jakby bał się, że te słowa go ugryzą. – Nie jest taka jak myślisz. Ona nigdy nas nie skrzywdziła – dokończył niepewnie James. Liz nie podobał się ten ton jego głosu.
- Nie skrzywdziła Lily, nie skrzywdziła Huga, nie skrzywdziła też Teda, ani Albusa, ale skrzywdziła ciebie. Cały czas cię rani spotykając się z nim.
   Świat zawirował Liz przed oczami i momentalnie zrobiło jej się słabo. Czy to możliwe, że oni już wiedzą?

***
   Scorpius siedział na kanapie w Pokoju Życzeń spoglądając co jakiś czas na zegarek. Gdzie ona się podziewała? Malfoy miał w głowie różne myśli począwszy od tych najpospolitszych kończąc na tych mrożących krew w żyłach. Może na przykład sowa wcale jej nie obudziła i mała ciągle słodko śpi sobie w swoim łóżku? A może biegła do Pokoju Życzeń, ale jakiś opętany uczeń zaatakował ją i Liz została ranna w pojedynku? Jednak nie wiedzieć czemu Malfoyowi w głowie cały czas pojawiał się obraz Pottera i jego, Scorpiusa, dziewczyny całujących się na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryfonów. I to pytanie, na które nie chciał odpowiadać: czy ona naprawdę mnie kocha? Młody Malfoy ostatnimi czasy często miał takie wątpliwości. Od kiedy zdał sobie sprawę, że się zakochał, a młoda Gryfonka jest tym czego w życiu najbardziej potrzebuje, nie mógł opędzić się od zazdrości. Przez to jeszcze bardziej nienawidził Potterów. Z nimi jadła śniadanie, z nimi krążyła po korytarzach, z nimi przesiadywała na błoniach, z nimi wracała na wieżę. Czy myślała wtedy o nim?
   On, owszem, myślał o niej. Myślał o niej cały czas. Duchem często był tutaj, na kanapie w Pokoju Życzeń i przypominał sobie ich słodkie pocałunki. Żałował, że częściej nie mogą tego powtarzać, blondynka nalegała, aby to zostało ich tajemnicą. Bała się reakcji Pottera, to jasne. On go nienawidził, z resztą z wzajemnością, a to, że jest chłopakiem jego przyjaciółki tylko pogorszyłoby sprawę. Zastanawiał się czy nie zakazać Liz kontaktów z nim, ale nie mógł jej tego zrobić wiedząc jaka jest z nim szczęśliwa. No właśnie, z nim, Potterem. Czy możliwe jest, że udawała miłość do Malfoya? Czy te pocałunki, wszystkie czułości mogły być nieszczere?
   Spojrzał na zegarek. Minęło już czterdzieści minut od kiedy tu przyszedł i wysłał list do blondynki. Był już trochę zmęczony i obudziła się w nim duma, którą odkładał na bok na spotkania z dziewczyną. Nie będzie na nią tyle czekać. Skoro nie przyszła to znaczy, że nie chce się z nią spotkać. Skoro nie przyszła, będzie musiała go przeprosić, a on musi jej pokazać kto tu rządzi, kto jest górą w tym związku. Wziął kawałek pergaminu i piórem na nim napisał:

Liz. Nie podoba mi się to jak postąpiłaś. Jeżeli w ogóle tu przyjdziesz to wiedz, że jestem na 

Ciebie wściekły. Bronię Cię i troszczę się o Ciebie, a Ty mnie wystawiasz.

   Chwilę się zastanowił i dopisał:

Pewnie wolisz Pottera.

S.M

   Spojrzał jeszcze raz na kartkę i położył ją w widocznym miejscu, aby dziewczyna zobaczyła ją od razu, jak tylko wejdzie. Obejrzał się jeszcze raz i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.

***
   Liz powoli wracała do świadomości. Musi jak najszybciej iść do Scorpa powiedzieć mu, że oni już wiedzą. Usłyszała jak zatrzaskują się drzwi dormitorium Rose. James zapewne też już poszedł spać, bo następnego dnia miał treningi quidditcha. Otworzyła cicho drzwi i weszła do ciemnego Pokoju Wspólnego. Szła na pamięć do portretu Grubej Damy, bo bała się zapalić światło, aby nikt jej nie nakrył. Nagle za nią, na kanapie przy zgaszonym kominku zapaliło się światło.
- Wybierasz się gdzieś? – usłyszała znajomy głos.
   James.
   Był jakiś inny. Taki chłodny i oschły.  Niemiły. Zupełnie jakby miał do niej żal.
- O. James. Nie wiedziałam, że  ty tutaj… - zaczęła się motać.
- Zapytałem, czy gdzieś się wybierasz – przerwał jej. Odważyła się spojrzeć na niego. Jego oczy były takie zimne, wpatrywały się w nią. Czuła jak przeszywają ją na wylot, jakby szukały każdej jej tajemnicy.
- Co się z tobą dzieje? – zapytała nie odpowiadając na wcześniej zadane pytanie.
- Mógłbym zadać ci to same pytanie – wstał i podszedł do niej. Był wyższy i miał znaczną przewagę fizyczną, ucieczka nie wchodziła więc w grę. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek wymykała się z wieży tuż przed trzecią.
- Ja tylko lunatykowałam – odpowiedziała odwracając wzrok. Złapał ją za rękę i podniósł jej brodę tak, aby patrzyła mu w oczy. Nie mogła ruszyć głową. Musiała patrzeć w jego brązowe tęczówki.
- Wiem kiedy mnie okłamujesz – powiedział tylko. Puścił ją i odwrócił się od niej.
   Nastała chwila ciszy. Liz nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Kłamała, ale tylko dlatego, że nie chciała go zranić. W głowie wciąż huczały jej słowa Rose „cały czas cię rani spotykając się z nim”. Czy to prawda, że Jamesa aż tak to krzywdziło?
- Chyba musimy porozmawiać – odezwał się jako pierwszy chłopak wciąż stojąc do niej tyłem.
   Ona jednak nie miała na to czasu, nie mogła teraz przeprowadzać poważnej rozmowy z przyjacielem, gdy tam na górze czekał na nią Scorp.
- James nie mogę teraz. Chronię was. Kiedyś to zrozumiesz.
- Spotykając się z nim? – James odwrócił się. Wyglądał jakby chciał ją pobić i rozpłakać się jednocześnie.      Nie zrobił ani jednego ani drugiego.
   Liz skierowała się ku portretowi Grubej Damy. Gdy do niego podeszła wyszeptała hasło Gryfonów na ten tydzień. Jednak nic się nie stało. Spróbowała jeszcze raz. Znowu nic. Postanowiła sprawdzić ile prawdy jest w powiedzeniu "do trzech razy sztuka" i powtórzyła hasło jeszcze raz. I tym razem bez skutku.
- Hej, co jest? – mruknęła do portretu.
- Nigdzie dzisiaj nie idziesz  - był to głos Jamesa. Odwróciła się. – Ja ciebie też chronię. Kiedyś to zrozumiesz – powiedział i zniknął w swoim dormitorium.

***
   Pokój Wspólny Ravenclawu był pusty. Wszyscy Krukoni pochowali się w swoich dormitoriach i zachowywali się tak cicho jak tylko potrafili. Wydawało się, że nie ma tam żadnej żywej duszy. Nagle drzwi jednego pokoju otworzyły się i wyszła z nich zaspana pierwszoroczniaczka czytając książkę. Zatrzasnęła drzwi nogą i szła dalej. Weszła na miękki granatowy dywan i usiadła na kanapie tego samego koloru. Dopiero wtedy zauważyła, że jest sama. Podniosła głowę, a jej wzrok padł na posąg Roweny Ravenclaw, który stał dokładnie na przeciwko. Spojrzała na to co leżało u stóp założycielki domu. 
   Jej krzyk było słychać nawet na błoniach.

***
   Scorpius szedł tajnymi przejściami do lochów. Nie mógł iść normalnym korytarzem, bo bał się, że ktoś go zobaczy, a za kręcenie się w środku nocy po zamku groziły srogie kary. Doszedł do rozwidlenia korytarza. W prawo szło się do wieży Gryfonów natomiast w lewo do lochów. Malofy zawahał się chwilę. Iść sprawdzić czy Liz nic się nie stało? Jednak zaraz odrzucił tę myśl. Nie może pokazywać, że mu za bardzo zależy. Skręcił w lewo i nagle przed nim pojawiła się postać w czarnej pelerynie. Wmurował go w ziemię, wiedział, że powinien uciekać, ale nie był w stanie.
- Gdzie ona jest? – zapytała blond włosa kobieta z uroczym, ale też groźnym, uśmiechem na ustach. Była tej samej wysokości co on, miała piękne włosy i jeszcze piękniejsze oczy. W młodości musiała mieć mnóstwo adoratorów.
- Kto? – zapytał się Malfoy ledwo wyduszając słowa przez zaciśnięte gardło. W głowie pojawiło się mu pytanie „skąd ta kobieta wiedziała o przejściu, o którym nawet nauczyciele, oprócz profesora Longbottoma, nie mieli pojęcia?".
- Oj, dobrze wiesz kto – odpowiedziała kobieta machając mu przed nosem kartką, którą gdzieś już kiedyś widział.

***
   Profesor McGonagall siedziała przy swoim dyrektorskim biurku otoczona przez portrety wielkich czarodziejów. Mimo, że było już grubo po trzeciej ona wciąż tkwiła z robotą w szczerym polu. Posada dyrektorki szkoły nie była zadowalająca dla jej ambicji kształcenia młodych czarodziejów, dlatego nie zrezygnowała z prowadzenia zajęć transmutacji. Czasami żałowała tej decyzji. Na przykład teraz, gdy przed nią leżały stosy esejów uczniów V roku. Westchnęła.
- Minerwo, zaraz będziesz miała gościa – odezwał się staruszek z długą brodą z jednego portretu.
- Dziękuję Albusie – odpowiedziała mu dyrektorka odkładając na bok eseje uczniów i pióro. Czekała na wizytę.
   Albus Dumbledore się nie pomylił, pomyłki nie były w jego zwyczaju. Już po chwili do pokoju wbiegł zasapany, około czterdziestoletni, mężczyzna. Jego twarz była blada, a ręce trochę się trzęsły.
- Pani profesor, Mi-Minerwo miałem na myśli, przepraszam – mężczyzna próbował się uspokoić. – Mamy problem.
- Jaki Nevillu? – odpowiedziała mu spokojnie profesor McGonagall.
- Jeden Krukon nie żyje.

 ***
Szczerze mówiąc, jestem średnio zadowolona z rozdziału. Jednak moje rozdziały są coraz dłuższe, mają coraz więcej opisów, a w głowie coraz więcej pomysłów :)
Fakt, który może trochę dobijać moją wenę to szkoła... Tak, został ostatni weekend wakacji i witaj druga klaso! Dzisiaj zobaczyłam swój plan i muszę z ogromną przykrością powiedzieć, że prawie na pewno nie będę dodawać postów tak szybko. Chodzę do dość wymagającej szkoły i już mamy zaplanowane sprawdziany na wrzesień (kto to wymyślił >.<), więc czeka mnie sporo nauki. Jednak nie przejmujcie się tym za bardzo, znając mnie i tak będę wolała pisać, niż wkuwać chemię :DD
Dziękuję kochani za ponad 1tys wejść! ♥