"You see her when you close your eyes
Maybe one day you'll understand why
Everything you touch surely dies"
~Passenger - "Let her go"
Liz przebudziła się w swoim łóżku. Usiadła i wyjrzała za
okno. Na niebie były jedynie pojedyncze fioletowe chmury. Słońca nie było, lecz
nad Hogwartem błyszczał jasny Księżyc. Gryfonka stwierdziła, że musi być około
drugiej w nocy. Uśmiechnęła się pod nosem. Mimo, że orłem z astronomii nie
była, wystarczająco przyłożyła się do przedmiotu. Nigdy nie była typem
umysłowca. Lubiła się bawić, a nie uczyć. Jednak wiele osób powtarzało jej, ze
gdyby tylko chciała mogłaby być wybitna. Lepsza od Rose. Czy to w ogóle
możliwe?
Położyła się na łóżko, ale tym razem nie przykryła się kołdrą.
Wpatrywała się w sufit uśmiechając się głupkowato pod nosem. Rozłożyła ręce na
boki i zaczęła rozmyślać. Była taka szczęśliwa! Miała najlepszych przyjaciół
pod słońcem. Teraz spędzała czas z nimi tutaj, w Hogwarcie, lecz już niedługo
będą święta i pojedzie do nich z rodzicami, jak co roku. Wtedy spotka również
Teda Lupina, który jak zawsze zabierze ją na przejazdy swoim motocyklem. Ted i
James byli jej najlepszymi przyjaciółmi, ale bardzo się od siebie różnili.
James często dowcipkował, lubił towarzystwo kobiet, był duszą towarzystwa. Ted
miał dziewczynę, jedną od czasu Hogwartu, którą kochał ponad życie. Victoire faktycznie
była śliczną i wesołą dziewczyną, którą Liz bardzo lubiła, a blondynka to
odwzajemniała. Często zapraszała Gryfonkę do ich domu na wakacje, aby ta mogła
spędzić z nimi czas. Na myśl o kolejnych wspólnych świętach na twarzy Lizzy
pojawiał się ogromny uśmiech.
Nagle w okno zapukała mała, czarna sówka. Do nóżki miała
przypięty podarty pergamin. Liz na paluszkach podeszła do okna, oglądając się
co jakiś czas na łóżko Lily, aby sprawdzić czy przyjaciółka się nie
obudziła. W tym roku miały dwuosobowe dorminatorium,
o które błagały profesor McGonagall od pierwszej klasy. Wreszcie blondynka
podeszła do okna i je otworzyła. Sowa natychmiast wleciała do środka, wykonała
jedno okrążenie pod sufitem i usiadła na ramieniu Liz czekając, aż ta odwiąże
od jej nóżki pergamin. Zrobiła to powoli i delikatnie, aby nie skrzywdzić
zwierzątka, które od razu wyleciało. Gryfonka rozwinęła kartkę i przeczytała:
Mam coś dla ciebie, Księżniczko. Czekam w Pokoju Życzeń.
Przyjdź jak najszybciej
S.M
SM. To mogła być tylko jedna osoba.
- Och, Scorp. Ty romantyku, czyżbyś stęsknił się za moimi
pocałunkami? – wyszeptała Liz czule do
kartki. Wyjęła różdżkę, wyszeptała zaklęcie i spaliła liścik. Nie mogło być
żadnych dowodów.
Cały czas uważając, aby nie obudzić Lily podeszła do szafy i
wyjęła z niej zwykłe mugolskie ubrania, które na siebie założyła. Były to
jasnoniebieskie rurki i granatowy cieniutki sweter. Rozpuściła włosy z
warkocza, którego zawsze zaplatała na noc i przeczesała je grzebieniem.
Spojrzała na siebie w lustrze i uśmiechnęła się wyrażając aprobatę. Na nogi
nałożyła czarne martensy, drugą po smartfonie rzecz, którą uważała za
arcydzieło mugoli. Zbliżyła się do drzwi prowadzących do Pokoju Wspólnego, gdy
usłyszała znajome głosy, które dobiegały właśnie stamtąd.
- Musiał to sobie wymyślić, przecież to niemożliwe – był to
głos Rose. Poważny, stanowczy i pewny siebie.
- Znam Al’a lepiej niż ty – odpowiedział jej James. On z
kolei był inny niż zazwyczaj, był poważny. – On nie potrafi wymyślać takich
rzeczy, nie umie tak dobrze udawać przerażenia. Myślę, że powinniśmy napisać do
rodziców – dodał po chwili ciszy.
- Po co? Przecież mają inne, ważniejsze sprawy na głowie.
Nie będziemy ich dręczyć i pobudzać do pracy całe ministerstwo tylko dlatego,
że jakiś dzieciak miał urojenia!
- To nie były urojenia. On naprawdę ją widział – powiedział
James z naciskiem na słowa „nie” i „naprawdę”. Liz nie spodziewała się tego po
nim. Gdyby ktoś kazał jej w ciemno obstawiać, kto będzie chciał informować o
wszystkim rodziców, postawiłaby na Rose. Tym razem jednak było zupełnie
inaczej. To Rose bagatelizowała sprawę. - Poza tym nie jest dzieciakiem. Ma tyle samo lat co ty, panno dojrzała.
- To dlaczego nie rozmawiasz teraz z nim, tylko ze mną? - odgryzła się "panna dojrzała".
- Bo był przerażony! - nie wytrzymał James i powiedział to trochę głośniej niż zamierzał.
- Jeszcze mi powiedz, że ty też ją widziałeś – Lizzy mogła
sobie wyobrazić jak w tym momencie rudowłosa teatralnie przewraca oczami.
- Nie, ale też wydaje mi się skądś znajoma – odpowiedział
jej pewnie Potter. Wymuszone pokazy kuzynki nigdy nie robiły na nim żadnego
wrażenia. – Ja po prostu się o was martwię – dodał ciszej.
- Wiesz co, James. To nie ma sensu – Rose nie zareagowała na
wyznanie kuzyna. – Myślę, że Albus chciał popisać się przed Elizabeth –
blondynka zacisnęła zęby, gdy usłyszała swoje pełne imię. – Nigdy nie darzyłam
jej specjalną sympatią, wydawała się być taka sztuczna i fałszywa. Tak jak
dzisiaj, gdy powiedziała o tych Śmierciożercach. Udawała, że intuicja jej tak podpowiedziała,
a pewnie ukradkiem podejrzała to w artykule .
Liz za drzwiami zacisnęła pięści. Jak ona śmiała tak mówić?
W głębi ducha błagała Jamesa, żeby się odezwał, żeby ją obronił przed tą
rudowłosą zazdrośnicą. Jednak zamiast znanego ciepłego głosu usłyszała chłodny
ton Rose:
- Ciebie już owinęła sobie wokół palca. Ted też dał się
nabrać. Teraz przyszła pora na Albusa.
Blondynka widziała oczyma wyobraźni jak Rose zarzuca swoimi
pięknymi rudymi włosami i z wyższością patrzy na przybitego Jamesa. Liz nie
była głupia, wiedziała, że Rose jej nie lubi. Domyślała się też, iż często
powtarza Potterowi, że ona go wykorzystuje. Nie czuła się z tym najlepiej, ale
póki James nie zwracał na to uwagi, ją też za bardzo to nie ruszało. Jednak
teraz zaniepokoiła ją długa cisza, która nastała po wypowiedzi Rose.
- Faktycznie, teraz jest jakaś inna, ale nie jest fałszywa –
powiedział w końcu James. Mówił to jednak w taki sposób, jakby bał się, że te
słowa go ugryzą. – Nie jest taka jak myślisz. Ona nigdy nas nie skrzywdziła –
dokończył niepewnie James. Liz nie podobał się ten ton jego głosu.
- Nie skrzywdziła Lily, nie skrzywdziła Huga, nie
skrzywdziła też Teda, ani Albusa, ale skrzywdziła ciebie. Cały czas cię rani
spotykając się z nim.
Świat zawirował Liz przed oczami i momentalnie zrobiło jej
się słabo. Czy to możliwe, że oni już wiedzą?
***
Scorpius siedział na kanapie w Pokoju Życzeń spoglądając co
jakiś czas na zegarek. Gdzie ona się podziewała? Malfoy miał w głowie różne
myśli począwszy od tych najpospolitszych kończąc na tych mrożących krew w
żyłach. Może na przykład sowa wcale jej nie obudziła i mała ciągle słodko śpi
sobie w swoim łóżku? A może biegła do Pokoju Życzeń, ale jakiś opętany uczeń
zaatakował ją i Liz została ranna w pojedynku? Jednak nie wiedzieć czemu
Malfoyowi w głowie cały czas pojawiał się obraz Pottera i jego, Scorpiusa,
dziewczyny całujących się na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryfonów. I to pytanie,
na które nie chciał odpowiadać: czy ona naprawdę mnie kocha? Młody Malfoy
ostatnimi czasy często miał takie wątpliwości. Od kiedy zdał sobie sprawę, że
się zakochał, a młoda Gryfonka jest tym czego w życiu najbardziej potrzebuje,
nie mógł opędzić się od zazdrości. Przez to jeszcze bardziej nienawidził
Potterów. Z nimi jadła śniadanie, z nimi krążyła po korytarzach, z nimi
przesiadywała na błoniach, z nimi wracała na wieżę. Czy myślała wtedy o nim?
On, owszem, myślał o niej. Myślał o niej cały czas. Duchem
często był tutaj, na kanapie w Pokoju Życzeń i przypominał sobie ich słodkie
pocałunki. Żałował, że częściej nie mogą tego powtarzać, blondynka nalegała,
aby to zostało ich tajemnicą. Bała się reakcji Pottera, to jasne. On go
nienawidził, z resztą z wzajemnością, a to, że jest chłopakiem jego
przyjaciółki tylko pogorszyłoby sprawę. Zastanawiał się czy nie zakazać Liz
kontaktów z nim, ale nie mógł jej tego zrobić wiedząc jaka jest z nim
szczęśliwa. No właśnie, z nim, Potterem. Czy możliwe jest, że udawała miłość do
Malfoya? Czy te pocałunki, wszystkie czułości mogły być nieszczere?
Spojrzał na zegarek. Minęło już czterdzieści minut od kiedy
tu przyszedł i wysłał list do blondynki. Był już trochę zmęczony i obudziła się
w nim duma, którą odkładał na bok na spotkania z dziewczyną. Nie będzie na nią
tyle czekać. Skoro nie przyszła to znaczy, że nie chce się z nią spotkać. Skoro
nie przyszła, będzie musiała go przeprosić, a on musi jej pokazać kto tu
rządzi, kto jest górą w tym związku. Wziął kawałek pergaminu i piórem na nim
napisał:
Liz. Nie podoba mi się to jak postąpiłaś. Jeżeli w ogóle tu przyjdziesz
to wiedz, że jestem na
Ciebie wściekły. Bronię Cię i troszczę się o Ciebie, a
Ty mnie wystawiasz.
Chwilę się zastanowił i dopisał:
Pewnie wolisz Pottera.
S.M
Spojrzał jeszcze raz na kartkę i położył ją w widocznym
miejscu, aby dziewczyna zobaczyła ją od razu, jak tylko wejdzie. Obejrzał się
jeszcze raz i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
***
Liz powoli wracała do świadomości. Musi jak najszybciej iść
do Scorpa powiedzieć mu, że oni już wiedzą. Usłyszała jak zatrzaskują się drzwi
dormitorium Rose. James zapewne też już poszedł spać, bo następnego dnia miał
treningi quidditcha. Otworzyła cicho drzwi i weszła do ciemnego Pokoju
Wspólnego. Szła na pamięć do portretu Grubej Damy, bo bała się zapalić światło,
aby nikt jej nie nakrył. Nagle za nią, na kanapie przy zgaszonym kominku
zapaliło się światło.
- Wybierasz się gdzieś? – usłyszała znajomy głos.
James.
Był jakiś inny. Taki chłodny i oschły. Niemiły. Zupełnie jakby miał do niej żal.
- O. James. Nie wiedziałam, że ty tutaj… - zaczęła się motać.
- Zapytałem, czy gdzieś się wybierasz – przerwał jej.
Odważyła się spojrzeć na niego. Jego oczy były takie zimne, wpatrywały się w
nią. Czuła jak przeszywają ją na wylot, jakby szukały każdej jej tajemnicy.
- Co się z tobą dzieje? – zapytała nie odpowiadając na
wcześniej zadane pytanie.
- Mógłbym zadać ci to same pytanie – wstał i podszedł do
niej. Był wyższy i miał znaczną przewagę fizyczną, ucieczka nie wchodziła więc
w grę. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek wymykała się z wieży tuż
przed trzecią.
- Ja tylko lunatykowałam – odpowiedziała odwracając wzrok.
Złapał ją za rękę i podniósł jej brodę tak, aby patrzyła mu w oczy. Nie mogła
ruszyć głową. Musiała patrzeć w jego brązowe tęczówki.
- Wiem kiedy mnie okłamujesz – powiedział tylko. Puścił ją i odwrócił się od niej.
Nastała chwila ciszy. Liz nie wiedziała co ma odpowiedzieć.
Kłamała, ale tylko dlatego, że nie chciała go zranić. W głowie wciąż huczały
jej słowa Rose „cały czas cię rani spotykając się z nim”. Czy to prawda, że
Jamesa aż tak to krzywdziło?
- Chyba musimy porozmawiać – odezwał się jako pierwszy
chłopak wciąż stojąc do niej tyłem.
Ona jednak nie miała na to czasu, nie mogła teraz
przeprowadzać poważnej rozmowy z przyjacielem, gdy tam na górze czekał na nią
Scorp.
- James nie mogę teraz. Chronię was. Kiedyś to zrozumiesz.
- Spotykając się z nim? – James odwrócił się. Wyglądał jakby chciał ją
pobić i rozpłakać się jednocześnie. Nie zrobił ani jednego ani drugiego.
Liz skierowała się ku portretowi Grubej Damy. Gdy do niego podeszła wyszeptała hasło Gryfonów na ten tydzień. Jednak nic się nie stało. Spróbowała jeszcze raz. Znowu nic. Postanowiła sprawdzić ile prawdy jest w powiedzeniu "do trzech razy sztuka" i powtórzyła hasło jeszcze raz. I tym razem bez skutku.
- Hej, co jest? – mruknęła do portretu.
- Nigdzie dzisiaj nie idziesz - był to głos Jamesa. Odwróciła się. – Ja
ciebie też chronię. Kiedyś to zrozumiesz – powiedział i zniknął w swoim
dormitorium.
***
Pokój Wspólny Ravenclawu był pusty. Wszyscy Krukoni
pochowali się w swoich dormitoriach i zachowywali się tak cicho jak tylko
potrafili. Wydawało się, że nie ma tam żadnej żywej duszy. Nagle drzwi
jednego pokoju otworzyły się i wyszła z nich zaspana pierwszoroczniaczka
czytając książkę. Zatrzasnęła drzwi nogą i szła dalej. Weszła na miękki granatowy dywan i usiadła na kanapie tego
samego koloru. Dopiero wtedy zauważyła, że jest sama. Podniosła głowę, a jej
wzrok padł na posąg Roweny Ravenclaw, który stał dokładnie na przeciwko. Spojrzała na to co leżało u stóp założycielki domu.
Jej krzyk było słychać nawet na błoniach.
***
Scorpius szedł tajnymi przejściami do lochów. Nie mógł iść
normalnym korytarzem, bo bał się, że ktoś go zobaczy, a za
kręcenie się w środku nocy po zamku groziły srogie kary. Doszedł do rozwidlenia korytarza. W
prawo szło się do wieży Gryfonów natomiast w lewo do lochów. Malofy zawahał się
chwilę. Iść sprawdzić czy Liz nic się nie stało? Jednak zaraz odrzucił tę myśl.
Nie może pokazywać, że mu za bardzo zależy. Skręcił w lewo i nagle przed nim
pojawiła się postać w czarnej pelerynie. Wmurował go w ziemię, wiedział, że
powinien uciekać, ale nie był w stanie.
- Gdzie ona jest? – zapytała blond włosa kobieta z uroczym,
ale też groźnym, uśmiechem na ustach. Była tej samej wysokości co on, miała
piękne włosy i jeszcze piękniejsze oczy. W młodości musiała mieć mnóstwo
adoratorów.
- Kto? – zapytał się Malfoy ledwo wyduszając słowa przez
zaciśnięte gardło. W głowie pojawiło się mu pytanie „skąd ta kobieta wiedziała
o przejściu, o którym nawet nauczyciele, oprócz profesora Longbottoma, nie
mieli pojęcia?".
- Oj, dobrze wiesz kto – odpowiedziała kobieta machając mu
przed nosem kartką, którą gdzieś już kiedyś widział.
***
Profesor McGonagall siedziała przy swoim dyrektorskim biurku
otoczona przez portrety wielkich czarodziejów. Mimo, że było już grubo po
trzeciej ona wciąż tkwiła z robotą w szczerym polu. Posada dyrektorki szkoły nie była zadowalająca dla jej ambicji kształcenia młodych czarodziejów, dlatego nie zrezygnowała
z prowadzenia zajęć transmutacji. Czasami żałowała tej decyzji. Na przykład
teraz, gdy przed nią leżały stosy esejów uczniów V roku. Westchnęła.
- Minerwo, zaraz będziesz miała gościa – odezwał się
staruszek z długą brodą z jednego portretu.
- Dziękuję Albusie – odpowiedziała mu dyrektorka odkładając
na bok eseje uczniów i pióro. Czekała na wizytę.
Albus Dumbledore się nie pomylił, pomyłki nie były w jego
zwyczaju. Już po chwili do pokoju wbiegł zasapany, około czterdziestoletni,
mężczyzna. Jego twarz była blada, a ręce trochę się trzęsły.
- Pani profesor, Mi-Minerwo miałem na myśli, przepraszam –
mężczyzna próbował się uspokoić. – Mamy problem.
- Jaki Nevillu? – odpowiedziała mu spokojnie profesor
McGonagall.
- Jeden Krukon nie żyje.
Fakt, który może trochę dobijać moją wenę to szkoła... Tak, został ostatni weekend wakacji i witaj druga klaso! Dzisiaj zobaczyłam swój plan i muszę z ogromną przykrością powiedzieć, że prawie na pewno nie będę dodawać postów tak szybko. Chodzę do dość wymagającej szkoły i już mamy zaplanowane sprawdziany na wrzesień (kto to wymyślił >.<), więc czeka mnie sporo nauki. Jednak nie przejmujcie się tym za bardzo, znając mnie i tak będę wolała pisać, niż wkuwać chemię :DD
Dziękuję kochani za ponad 1tys wejść! ♥
Skąd Ty bierzesz takie świetne pomysły ?! Sama to wszystko wymyśliłaś..Jej. Jestem naprawdę pełna uznania. Z każdym rozdziałem jesteś lepsza i widać to ewidentnie. Wprowadziłaś piękną akcje..Z tymi Krukonami. Zapowiada się niedobrze...Mam nadzieję, że nikt już nie zginie ;/.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do siebie :
co-serce-pokocha-dramione.blogspot.com
Pozdrawiam :)
Zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Blog Award. Zapraszam na w-pokoju-wspolnym.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przepraszam, że tak późno, ale już jestem. XD
OdpowiedzUsuńJak ty możesz być "średnio zadowolona z rozdziału"? Moim zdaniem jest on jednym z lepszych! *.*
Nie wiesz jak ja jestem teraz zdruzgotana! Z ogromną przyjemnością pochłonęłam ten rozdział, miałam wrażenie, że uczestniczę w tych wszystkich wydarzeniach i czuję to, co bohaterowie, a to wszystko dzięki cudownym opisom! Naprawdę! Potrafię powiedzieć tylko "WOW". Świetnie piszesz, tylko Ci pozazdrościć! ;)
Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo czasu. Wiem, co teraz czujesz, szkoła tłumi nasze zdolności, jeżeli chodzi o pisarstwo, niestety... Ale nie możemy się przejmować. :*
Hej :)
OdpowiedzUsuńJestem tu całkiem nowa i czytam dokładnie od wczoraj, więc moja ocena jest całkiem świeża.
Pierwsze moje wrażenie (a jego przebłyski pojawiały się przez większość rozdziałów) było takie, że mamy tu wzrocową Mary Sue - no bo Liz jest piękna (inni są co najwyżej "prawie tak ładni" jak ona), inteligenta (a lepsze oceny mogłaby mieć na pstryknięcie palcami, gdyby tylko zechciała), umawia się ze szkolnym bożyszczem (które w dodatku też ją kocha) i wszyscy ją uwielbiają, nawet przyjaciele, których lekceważy. To wszystko prawda i niesamowicie przeszkadza w polubieniu głównej bohaterki, NO ALE z jakiegoś powodu przeczytałam prolog i 5 rozdziałów. A były nawet dwa.
Numer 1 to ten głupszy :D A mianowicie, data dodania ostatniego rozdziału. Większośc blogów pada, ledwie się zaczną, więc koniec sierpnia dał mi nadzieję na nowość, która pojawi się wkrótce.
Numer 2 to ten prawdziwy powód, dla którego Twoje opowiadanie mnie wciągnęło (a muszę podkreślić, że jest to PIERWSZE opowiadanie o czasach nowego pokolenia, które przeczytałam; ogólnie wertuję tylko Huncwotów) - DOSKONALE kreujesz intrygi. I to nie byle jakie! Świetnie stopniujesz napięcie, mieszasz wątki i wrzucasz takie smaczki, że naprawdę mam ochotę na więcej i więcej. Może jeszcze nie lubię Liz, bo na razie rozwijasz ją tylko w jedną stronę, ale na pewno lubię Twój styl i sposób myślenia. Na tej podstawie zakładam, że potrafisz stworzyć lepszą, bardziej ŻYWĄ Liz i na pewno chętnie przeczytam kolejny rozdział :) Wrzesień trwa w najlepsze, więc mam nadzieję, że to będzie niedługo! Mam nadzieję, że dasz znać.
PS. Powinnaś stworzyć własną postać (oprócz Liz) albo przynajmniej znacznie wyraźniej zarysować te, które już masz. Wiem, że w ostatnim rozdziale Rowling wrzuciła nam mnóstwo fajnych potencjałów, ale zawsze fajnie jak wymyślisz coś sama. Na razie te postaci mieszają mi się, kto jest kim, kto jaki ma charakter, chociaż myślę, że pod tym względem fajnie wykreowałaś Rose, bo da się jej przypisać konkretne cechy, zarówno wady jak i zalety, i to ją na razie lubię najbardziej. Oby dalej w tę stronę!
PPS. A dzieciaki Pottera?! O rany, jak nie znoszę samego Harry'ego (no, umiarkowanie), to jego dzieciaki przedstawiłaś tak zgrabnie, że je uwielbiam i w nie wierzę. Jednak potrafisz rzeźbić fajnych bohaterów, to na to najlepszy dowód. Mało znaczący, a jednak znacznie bardziej wyraziści niż Liz. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli :)
PPS. W ostatnim rodziale mocnym punktem była konfrontacja Liz/James i reakcje Scorpiusa na Śmierciożerczynię. Bardzo naturalne, na miejscu i ciekawe.
Z życzeniami dalszych sukcesów
Huncwotka
Kochana!
OdpowiedzUsuńOd razu mówię: ja żyję, naprawdę nie umarłam! Ostatnio znowu nie mam do niczego głowy, zaniedbałam Twoje opowiadanie - przepraszam Cię! :c
Jeszcze dziś postaram się to nadrobić, ale nie wiem czy się uda. W każdym razie przypominam, że u mnie rozdział trzeci i, że jeszcze będę komentować, bo teraz czasu brak :C
Przepraszam i całuję,
Tristesse
No i nadrobiłam co trzeba!
UsuńJedyne do czego mogę się przyczepić to to:
"- To nie były urojenia. On naprawdę ją widział – powiedział James z naciskiem na słowa „nie” i „naprawdę”. " Nie musisz już pisać o tym, że te słowa podkreślił, zrobiłaś to już poprzez napisanie ich kursywą. ;)
A tak poza tym: KOCHAM! Wreszcie ta mroczna atmosfera! Ktoś nie żyje? Bosko! (to brzmi strasznie, no ale... xd). I zazdrosny Scorpius... Huhu!
W ogóle kocham wątek śmierciożerców. Bardzo kocham. Aww <3
Pozdrawiam i przypominam o trzecim rozdziale u mnie :<
Tris! ♥
Kochana... Czemu zaginęłaś? Ja nadal tu jestem i czekam! Nie porzucaj tego opowiadania!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Gabsone nene
Witam!
OdpowiedzUsuńBłagam Cię! Powróć na tego bloga! Tak mi się spodobała ta historia, a tu nagle bum!
I historia się urywa! Proszę wróć do pisania lub chociaż powiedz czy w ogóle masz zamiar kontynuować tego bloga. Nie mogę żyć w niewiedzy! Twoje opowiadanie strasznie mnie zaciekawiło!
Selene Neomajni
PS: O zmianach na Twoim blogu prosiłabym Cię o informowanie mnie na moim blogu w zakładce "Spamownik".
http://adrianna-ocalic-istnienia.blogspot.com